Najlepsze zmiany to zmiany oszczędne

Ludzie, internauci, czytelnicy, klienci, różnie reagują na zmiany, ich zasięg, kształt i rolę. Tak samo kochamy ulepszenia i to, że coś niecodziennego się dzieje, jak ostoję, ład i porządek. Stary porządek! Trudno być mądrym w tym wszystkim i wyjść z tego wszystkiego z twarzą.

Wszelkie zmiany wprowadza się trudno, ze zrozumiałą temu tremą. Dogodzić wszystkim nie sposób, a wielu czynników trzeba się imać, by tylko nieliczni ze stałej grupy odbiorców wyrażali się o wprowadzonych zmianach wrogo. W tym jest  cały ból. Jak zyskać nie tracąc?

I. Zmiany zaszłe na polu treści

Bez względu na to, czy słowa są drukowane, czy funkcjonują w świecie wirtualnym, to dla nich odbiorcy kupują gazety, czy wchodzą pod dany adres www.

Wyodrębnić tu można dwie zmiany, które niekorzystnie wpływają na ich odbiór przez stałych czytelników ciekawego dotąd tytułu, posiadającego jakiś polot.

1. Wejście z tekstem na intelektualne wyżyny

Każdy z nas uczęszczał do szkoły. Wszyscy robiliśmy notatki. Nie wszyscy (no i dobrze) mieliśmy w dłoniach zeszyt pożyczony od kumpla, który był wybitny w bazgraniu, którego litery nie różniły się od siebie niczym, a na dodatek był on dyslektykiem. Do tego notatki przepisywało się, bo nie było nas na zajęciach i mieliśmy prawo nie rozumieć tematu.

Podobnie frustrujące jest czytanie czegoś kompletnie dla nas niezrozumiałego. Wcześniej wiedzieliśmy o czym się pisze, rozumieliśmy o czym czytamy, udzielało nam się to. Teraz teksty są zbyt trudne, karkołomne, naszpikowane obcymi nam słowami. Zupełnie jakby z marszu chcieć  zamienić lekturę Wyborczej na Gazetę Prawną.

Zamiast satysfakcji z czytania czujemy wściekłość mrowiącą w stawach kolanowych, bo mimo usilnych prób, kartkowania, stronicowania, desperackich poszukiwań czegoś dla nas ponosimy sromotną klęskę, czujemy się bałwanami. Jesteśmy wydziedziczeni. Nic tylko tobołek zarzucić na plecy i przed siebie. Nie ma komu pomachać, powiedzieć „pa pa”. A alternatyw brak.

Na szczęście zawężanie grupy docelowej w dzisiejszych czasach jest mało prawdopodobne. W przeciwieństwie  do znacznie gorszego okropieństwa, o którym traktuje punkt kolejny.

2. Spłycanie tekstu, sterowanie treścią, sięganie nizin debilizmu

Jak coś staje się powszechne to niekoniecznie wciąż pozostaje Twoje i moje. Może więc to być rozwiązanie dobre dla pozyskania nowego masowego odbiorcy, oczekującego lekkości, łatwości, rozrywki itd. Co jednak z wiernymi czytelnikami przyzwyczajonymi do pewnego poziomu publikacji pojawiających się na łamach danego tytułu?

Papka, miałkość, sięganie po tematykę brukowców godną, zamiana tematów na trendy i dolary, treści sponsorowane. Wszystkie te zabiegi to ryzyko, które może zwiększyć dochody, kosztem tych dzięki, którym się dotychczas istniało.

Przy okazji zmian niekorzystnie odbierane są też roszady w gronie redakcyjnym. Nawet, jeśli nazwy działów pozostaną takie same, a zmienią się tylko nazwiska osób je redagujących minie sporo czasu nim czytelnicy pojmą, że zaistniałe zmiany stały się faktem, że nic więcej im nie pozostaje jak zamiana starych przyzwyczajeń na zupełnie nowe.

Co ciekawe, jeśli w miejsce znanej i szanowanej przez stałych czytelników osoby pojawi się postać nowa, jeszcze bardziej znana i uwielbiana to grono zrzędzących na zmianę tego typu czytelników skurczy się  niespodziewanie.

Dlaczego zderzyłem tutaj prasę z internetem? Dla podkreślenia faktu, że internet wypada na tle tytułu prasowego dużo mniej poważnie. W internecie jest dużo mniejsza selekcja materiału. W necie można dodać wiele kategorii tematycznych, by rozluźnić nieco ramy serwisu i pozyskać nowych odbiorców publikacjami life stylowymi, gadżeciarskimi, czy rubrykami plotkarskimi itd. Można też z łatwością powołać do życia nowy tytuł wirtualny.

Z tytułem prasowym takich cudów się nie robi. Dajmy na to miesięcznik, posiada swoje ramy, pojemność 100 stron, na nie musi wejść materiał wyselekcjonowany. Można co najwyżej kombinować z poszerzeniem działów popularnych, kosztem tych mniej interesujących, można też targnąć się na wprowadzanie nowych, które przybiorą „w pasie”, jeśli zaskarbią sobie sympatię czytelników.

II. Zmiany na gruncie wizualnym

Robiąc remont, przeprowadzając się, nie pozbywamy się wszystkich przedmiotów w jakich jesteśmy posiadaniu. Zawsze coś zostawiamy, zabieramy z sobą. Każdy ma jakieś pamiątki, trofea, kolekcje, rzeczy, które będą przy nim nadal, pomimo zaistniałych zmian.

To samo powinni mieć na uwadze autorzy przemian opisywanego w artykule typu. Nie powinni szargać dorobku, korzeni i tradycji tytułu jaki przyszło im odrestaurować. Powinni pamiętać, że czytelnicy, użytkownicy, odbiorcy, również utożsamiają się z tytułem, jego stylem i wcale nie tego oczekują by zaskakiwać ich diametralnymi przemianami wizualnymi, zabraniem im wszystkiego do czego przywykli, w tym wyuczonej płynności w poruszaniu się po tytule i szeregu skojarzeń z tytułem związanych. Całkowita zmiana układu, ograniczenie dostępu, za to dostaje się po głowie.

1. Prasa idzie do SPA

Odświeżenie szaty graficznej, adaptacja nowego fonta, pozostawienie elementów graficznych charakterystycznych dla tytułu od lat np. graficznej rączki wskazującej działy, to zmiany, którym nie sposób być nieprzychylnym, to zmiany korzystne, które zostały ostatnimi czasy wprowadzone w Tygodniku Przekrój, bo na nim opiera się ten punkt i wnioski.

2. Strony internetowe tradycji raczej niewierne

Tu również najcieplej przyjęte będą zmiany zachowujące układ, polegające na odświeżeniu grafiki, kładące nacisk na zwiększenie funkcjonalności.

Niestety mało kto tu praktykuje, dba, wychowuje sobie charakterystyczne elementy graficzne, które wykształcą przyzwyczajenia, które wcielą się w charakterystykę serwisu, będą przenoszone i pozostawiane pomimo kolejnych zmian.

Obserwujemy za to obrazki polegające na zbyt częstych zmianach szaty graficznej, co wypada mniej poważnie niż kosmetyczne jej odświeżenie i wprowadzenie rozwiązań mających na celu zwiększenie atrakcji publikacyjnej, funkcjonalnej i społecznościowej.

Parę tytułów uciekło ostatnio od nowoczesności, którą szczyciły się dotychczas. Ich szaty graficzne nawiązują teraz do stylu dzienników prasowych. Towarzyszy temu zróżnicowana ilość kolumn (ich szerokość i układ obrazków w stosunku do treści), bardziej mdłe i blade kolory.

W mojej opinii jest to zabieg niekorzystny, w szczególności, gdy serwis nie jest odpowiednikiem internetowego dziennika, na łamach którego publikuje się rzeczy o podobnym tonie. Ciężko jest wczuć się w tak wyglądającą stronę, której tematyka (nowe technologie, inspiracje, aplikacje) kolidują z layoutem. Przekaz wizualny i treść to teraz dwie zupełnie oderwane od siebie rzeczy, które zwyczajnie powinny stanowić całość.

Podsumowanie

Ten tekst jest próbą znalezienia środka dla kształtu przemian jakie zachodzą w prasie i internecie. Każdy tytuł prasowy, czy internetowy prędzej, czy później decyduje się na zmiany i pod kątem wizualnym i w sferze zawartości tekstowej. Myślę, że zmiany zaistniałe w Przekroju, to wzór do naśladowania, który warto zaadoptować w sieci.

About the author