Przywiązanie do marki i produkty bez logo

Pewnego razu zupełnie nieświadomie zrobiłem pewien skromny eksperyment. Złożyłem  rodzinną wizytę osobie w podeszłym wieku. Miałem przy sobie dwa kremy. Nivea i drugi o wiele droższy. Osoba z rodziny miała wybór jednego z nich. Zanim przeczytacie dalej, zgadnijcie. Który został wybrany?

Ludzie się przyzwyczajają

Po powrocie do domu zacząłem się zastanawiać dlaczego padło na krem Nivea. Mi również produkty tej marki towarzyszą przez całe życie, uważam je za dobre, w każdym razie czego facetowi więcej trzeba?

Z chęcią podarowałbym krem dużo droższy, właściwie i tak miał zostać i został podarowany. Wciąż jednak głowiłem się nad tym, czemu Nivea miał takie wzięcie?

Zwaliłem to na komunę, na to, że pewnie w tamtych czasach trzeba się było za nim nachodzić, wystać za nim. Był więc na wagę złota. (Z drugiej strony skoro ludzie mieli na półkach sklepowych tylko ten ocet, to czemu nie mają w sobie ciągoty odbijania sobie?).

Przyszło mi też na myśl, że ludzie starzy popadają w schematy, rzadziej są skłonni testować nowinki rynkowe, są mniej ciekawscy świata, mniej im do szczęścia potrzeba.

Ostatnio zauważyłem, że na Facebooku istnieje grupa fanów Vibovitu. I dopadł mnie atak ślinotoku…

Vibovit. Emocje, wspomnienia, sentymenty

Jestem pewny, że gdyby ktoś postawił mi na linii wzroku kartonik z saszetkami tego proszku, to ja bym to pudełko rozszarpał jak jakaś bestia. Wyprułbym saszetki, naślinione palce zanurzył w proszku i do buzi i do buzi. Wiem, że bym przedawkował, dostał wysypki, a nawet nie pamiętam, czy ten Vibovit jest smaczny. Kiedyś był, a ja bym pałaszował to kiedyś. Całe moje dzieciństwo bym zjadał!

Przecież w Vibovicie jest wszystko co najlepsze w chorobie! Tydzień wolnego od szkoły, wzmożona troska rodziców, bajki, komiksy, śmiechy i byczenie się.

Vibovit, który miał być przygotowany w formie napoju, był tak dobry, że rzadko kiedy doczekał  się rozpuszczenia w wodzie. Na sucho miał znacznie bardziej wyrazisty smak. Był do tego stopnia trendy, że rodzice musieli go chować w miejscach dla pociech niedostępnych.

Najlepszy z leków! Nie to co komunistyczne kapsułki antybiotyku, które stawały w gardle, bo wielkością dorównywały trzem monetom po 50 groszy ułożonym jedna na drugiej. Koszmarna była ta gorycz w ustach. Po takiej katordze trzeba się było ratować saszetką Vibovitu. Nie było innej rady.

I to opakowanie. Było piękne. Z wizerunkiem bobasa. Rówieśnika każdego z nas. Z tą różnicą, że my dorastaliśmy, a bobas nie rósł i przestaliśmy nadawać na tych samych falach.

Produkty bez logo

Wszystko ma swoją nazwę, choć nie wszystko potrafimy nazwać. Lody mają swoje opakowanie, mają też logo wyryte na patyczkach. Nawet jak pójdziemy po lody gałkowe, to też kupimy je spod jakiegoś szyldu.

Skoro jesteśmy przy wspomnieniach, to najlepszym przykładem produktu jaki śmiało obywał się bez logo była wata cukrowa. Zobaczcie, ile w tym emocji, wspomnień, rekomendacji…

Wata cukrowa to słoneczna majowa niedziela. To karuzela z cukru. Taka wata to intrygujący zapach. Coś co łechta podgardle.

Z drugiej strony wata cukrowa to niezwykle dziwny i tajemniczy produkt. Słowo „wata” kojarzy się z tą higieniczną, nawet wygląda podobnie, a ta higieniczna (opatrunkowa) jadalną przecież nie jest. Do tego ten cukier. Dziecko widzi, że cukier jest w kostkach, w kryształkach, albo w formie miału, cukru pudru. A tutaj występuje w postaci białego kłębka. Jak to?

Wata cukrowa to też taki biały obłok, na którym człowiek chciałby się położyć. Wata to coś topornego w konsumpcji. Jak zjeść coś wielkości własnej głowy, bez sztućców, oblepionego nosa, upaćkanego czoła?

Innym fenomenalnym produktem funkcjonującym w świecie wspomnień dziecka mojego pokolenia jest oranżada w przezroczystym woreczku. Nie była wspaniała w smaku, kolorem mogła przypominać mocz. Taką oranżadę trzeba było umieć pić! Trzeba to było robić umiejętnie, żeby nie rozlać. Mało tego chudziutką słomkę też trzeba było wbijać w woreczek z należytą ostrożnością, tak żeby nie zrobić dziurki w spodzie folii. Oranżada ta robiła prawdziwą furorę na przerwach między lekcjami, a nie była ani opakowana pięknie, nie miała bajkowych nadruków, ani smaku równającego się z produktami płynnymi obecnych czasów.

Podsumowanie

Zdecydowałem się na opublikowanie tych wspomnień, na wypadek gdyby przywiązanie do marki było czymś wymierającym. W końcu dziś mamy szerokie spektrum wyboru produktów, szeroki wachlarz rozmaitych opcji.

Nadal są produkty, które funkcjonują bez stosownego logo. Najpowszechniejszym przykładem jest bułka. Ona sprzedaje się w ciemno. Kiedyś z braku wyboru wiele produktów schodziło jak te świeże bułeczki, bez reklam telewizyjnych, bez kolorowych opakowań. Były kultowe same w sobie.

Tradycyjnie, ciekaw jestem Waszych głosów, wspomnień. Czy przywiązujecie się do produktów? Czy widzicie produkty bez logo, takie którym marketingowe wysiłki nie są potrzebne, by zagwarantować ich zbyt?

About the author