Logo – uroda pewnych liter

Jestem fetyszystą nazw, na które składają się literki korpulentne, w których jest dużo brzuszków, ale bardzo mało ogonków. Cały też fetysz polega na tym, aby wszystkie litery będąc małymi, były tego samego wzrostu, ewentualnie aby nazwy posiadały jeden ogonek wybijający się nad pozostałe litery, albo wystający pod pozostałymi „robaczkami” na początku, bądź na końcu wyrazu, a najkorzystniej po środku, jeśli tylko nie ma sloganu.

Konieczność wznoszenia wielkich liter

Nie lubię za to konieczności uciekania się do tworzenia logo składającego się tylko z wielkich liter, gdy jest to jedyną drogą (i ograniczeniem jednocześnie), by napis w końcu zaczął mi „siedzieć”.

Ciężar doboru fonta

Są takie nazwy, co nie dość, że ładnie dźwięczą, to pięknie wyglądają (prawie) niezależnie od tego jakim fontem zostaną wypisane. Z dwojga złego lepiej jest mieć dylemat związany z trudami wyboru właściwego kroju mając ich zbyt wiele do wyboru, niż problem polegający na wielogodzinnych poszukiwaniach czcionki, która wydobędzie z nazwy grację (i jakoś człowiek obronną ręką wybrnie).

Partie z ĘĄ. Nie przepadam za polskimi znakami, nie lubię też długich (w tym składających się z 2 członów) nazw

Wolę zaprojektować logo pacanovo, sugus, osman, niż łożyska, taczki, wkrętaki, albo dzicy ulicznicy. Słabiej się widzę podczas tworzenia napisu jedwabniki, przyczepy, sztucery, czy Brzęczyszczykiewiczowie. Więcej czasu zostanie mi na dopieszczenie sygnetu, jeśli nazwą będą: niom, ziom, misy, czub, czy znowuż.

Jestem wielkim fanem liter: a, c, e, i, m, n, o, u, r, s, u, w, x, z (i tak jeszcze „w” bym wywalił).

About the author