Freelancer rusza na etat zabierając nawyki

Pracujesz w domu, klient dzwoni, wyrażasz się elokwentnie. Oczyma wyobraźni rozmówca widzi cię jako osobę odstrzeloną. A ty siedzisz przy biurku bez koszulki, w szortach i klapkach. Czyli o freelancerskiej swobodzie, której trzeba się wyzbyć ruszając do pracy na etacie.

Gdyby podejść do tematu śmiertelnie poważnie to osobie, która zamienia pracę na własny rachunek w pracę dla kogoś, najciężej będzie przywyknąć do konieczność podlegania zatrudniającemu. Nie możemy już decydować o tym, które sprawy są ważniejsze, którym klientom należy poświęcić uwagę w pierwszej kolejności itp.

Ten tekst traktuje o naleciałościach, przyzwyczajeniach z pracy w charakterze freelancera, które zauważa się na etacie, które w rzeczywistości etatowej ciążą, albo dopiero dowiadujemy się o ich istnieniu i musimy je eliminować.

1. Godzinowy kierat vs nienormowany czas pracy

Pracując w domu można się wymykać konieczności wysiedzenia bitych ośmiu godzin przy sprzęcie. Załóżmy, że w trakcie dnia zapowiada się pogoda w kratkę  a akurat mamy w planach załatwienie czegoś na mieście. Możemy jechać już, bo jeszcze nie leje a resztę kulawego dnia poświęcić na pracę. Nie ma tego na etacie.

A niektórym ciężko jest przywyknąć do konieczności unieruchomienia się na osiem godzin. Ciężko jest przywyknąć do statycznego reżimu. Tym ciężej im dłużej pracowaliśmy w ramach nienormowanego czasu pracy.

Dlatego, jeśli nosimy się z zamiarem przejścia na etat, warto jest już na etapie poszukiwania pracy zacząć się pilnować, przyzwyczajać do rzeczywistości jaka nas czeka.

2. Przyjrzyj się temu jak siedzisz

Siedząca praca. Cierpnie się. Po latach krążenie już nie te. Po nogach ciągnie, wiec się je zadziera. Po turecku. Powtórz. Po turecku. Tak powstaje głupi nawyk. Dzięki niemu w stopy nie jest zimno, nawet kręgosłup trochę odpoczywa, za to całe nogi mdleją.

Niby to zabawne i dziwne. Założę się jednak, że i wśród was znajdą się freelancerzy – może piszący, którzy pracują w dziwnych pozycjach np. w łóżku.

Jak idę na etat, to pierwsze co za mną chodzi, to te nogi. Co z nimi zrobię, jak je upilnuję?

Sadzają mnie na fotelu, w którym mam się czuć jak na leżaku z drinkiem, pod palemką, a ja czuję się jakby ktoś mnie wcisnął w za ciasny garnitur. Mam pilotować F16, a nogi mi się składają do jogi. Ja siedzę, a nogi pod stołem mi tańczą, niecierpliwią się i nudzą, szykują się do występu na Euro 2012. Wystukują „We will rock you„. Dobrze, że ręce jeszcze nie klaszczą „Niech mówią, że to nie jest miłość„. Palce od rąk stukają w klawiaturę, a spod stołu kurzy się jak diabli.

3. Celebrowanie pracy – nawyki

Małysz latał na bułkach z bananem, ja fruwam na kartkach. Każdy ma swój czarodziejski dywan. Na bezludną wyspę mogę zapomnieć konserw turystycznych, ale o kartkach papieru będę pamiętać. Każdy ma jakiegoś bzika. Mnie akurat zasypują sterty papierzysk i notatek.

W jednym z miejsc pracy preferowano notatki elektroniczne, tworzenie list elektronicznych, a ja czułem się zakłopotany, brakowało mi mojego nałogu, mojego przyzwyczajenia, moich bazgrołów. Dla mnie to nałóg porównywalny z tym nikotynowym. Jak się nie ma co palić, to nie wiadomo co począć z rękami.

Ktoś może mieć inne nawyki, które będzie musiał zmienić np. odpowiednie katalogowanie plików zleceń. Więcej przykładów? Proszę bardzo. Może się okazać, że ktoś nie jest w stanie żyć bez nerwicowego logowania się na prywatne konta pocztowe (co 20 minut). Może wypłynie pociąg do przesiadywania na Facebooku? Nawet sygnału dźwiękowego „… jest dostępny” z GG może cholernie brakować.

4. Monitor jak obładowany plecak – ergonomia

W domu mam monitor przy prawym barku, na wysokości wzroku, po lekkim skosie. Zerkam w ekran z lekkim skrętem głowy w prawo. Tak mi się ona ułożyła na mur beton.

W jednej firmie ustawiono mi ekran tak, że musiałem patrzeć w lewo. Dzięki temu w moim życiu zaszła wielka, dynamiczna zmiana. I to pozytywna, korekcyjna. Czułem coś na kształt delikatnego smyrania po plecach.

Wszystko co dobre, szybko się kończy.

Innym razem przypadło mi stanowisko, gdzie trzeba było zadzierać podbródek, patrzeć w górę, prosto przed siebie. Utrzymywanie głowy w tej pozycji, już po 20 minutach pracy stawało się strasznie uciążliwe. Strasznie dokuczał mi ból karku, na szyi czułem promieniujące pieczenie.

Najgorsze było jednak stanowisko, gdzie trzeba było patrzeć w dół. Czułem się jakbym ósmy rok kiblował w pierwszej klasie. Co ciekawe takie ustawienie monitora plus mój przemęczony wzrok procentowały jedynie mdłościami. Poza tym nie odczuwałem tylko tradycyjnego bólu dolnego odcinka kręgosłupa. Teraz bolały mnie całe plecy, łącznie z łopatkami.

5. Indywidualizm

Freelancer ogarnia cały ogrom spraw. Jasne, że nie poprowadzi jednocześnie tyle projektów co cały firmowy zespół. Kiedy trafia do zespołu niekoniecznie musi się w nim odnajdywać, ponieważ tutaj musi on stłumić swoje zapędy do samodzielnego wykonywania wszystkiego co związane jest z pracą dla klienta. Czasami ciężko jest poskromić w sobie zachłanność, zaborczość i ambicje na prowadzenie projektu od A do Z, a ujarzmić to trzeba.

6. Stacja SOS

Niektórzy pracują w domach na wysłużonym sprzęcie. Bezustannie wsłuchują się w każdy niepokojący gwizd zasilacza, w każde podejrzane chrupnięcie dysku twardego. Nerwicy się można nabawić.

Etat ma to zmienić. Tylko, że do tego potrzebne jest szczęście. W firmie można otrzymać tak samo, jeśli nie bardziej archaicznie uposażone stanowisko i nie ma zmiłuj. Będą ponaglać, pospieszać i nie zrzucisz winy na to, że komputer się zaciął, wciąż się resetuje. Nerwica na amen. Twoja miłość do pracy zamieni się w nienawiść. W twojej głowie pojawią się destrukcyjne marzenia, które najlepiej odzwierciedla klasyczna scena zniszczenia faksu z filmu Office Space.

About the author